Now Reading
Wciąż na fali

Wciąż na fali

Mateusz Kusznierewicz – żeglarz, zdobywca dwóch medali olimpijskich, a także dwóch tytułów Mistrza Świata w klasie Finn i w klasie Star oraz wielokrotny triumfator Mistrzostw Europy. Nie tylko doskonały żeglarz, ale także biznesmen, pasjonat golfa. Prowadzi fundację pomagającą młodym sportowcom oraz ośrodek szkoleniowy. Jest zaangażowany w wiele projektów, a ostatnio coraz częściej można go spotkać na golfie. Człowiek firma, Mateusz o swoich pasjach, o sukcesie i o tym, jak ważny jest sponsor i dobry wizerunek w życiu sportowca, a także o golfie – opowiadał podczas spotkania we Wrocławiu.

Golf&Roll.: Kiedy zdecydowałeś się, że Twoją drogą życiową będzie sport, a konkretnie żeglarstwo?

Mateusz Kusznierewicz: Miałem to szczęście, że od małego rodzice otwierali mi oczy na świat i na różnego rodzaju zajęcia. Od razu poprowadzili mnie w ten sposób, że nie spędzałem czasu na podwórku z moimi koleżankami i kolegami, tylko zawsze miałem jakieś zajęcie pozalekcyjne w szkole albo w okolicy – klubie, czy domu kultury. Mieszkałem w Warszawie, a tam na przykład w Pałacu Kultury i Nauki były różne sekcje: pływania, skoków do wody, gimnastyki, malarstwa, modelarstwa, gokartów, różnych tańców i śpiewów. Rodzice pokazywali mi je i pytali, na co chciałbym chodzić. Pewne rzeczy od razu mi pasowały, inne natomiast mniej mi się podobały. Od małego miałem kontakt ze sportem. Jedną z dyscyplin, której spróbowałem po kilku latach było żeglarstwo. Miałem wtedy 9 lat i pojechałem na obóz żeglarski. Co ciekawe, przez pierwsze kilka lat trenowania i pływania, nie osiągnąłem żadnych sukcesów sportowych. Pływałem gdzieś w środku, zajmując miejsca około 10, czy 15., ale w ogóle mi to nie przeszkadzało, a samo żeglarstwo bardzo mi się podobało. Dopiero w pewnym momencie, jak miałem 13 czy 14 lat coś zaskoczyło i ruszyłem do przodu. Od tamtej pory się zaangażowałem. To był ten moment, kiedy stwierdziłem: „To jest to”.

G&R: Czy w Polsce łatwo jest zostać profesjonalnym sportowcem?

M.K: Nie jest łatwo, chociaż jest kilka dyscyplin sportu, które są faworyzowane i bardziej popularne, co oczywiście pomaga. Natomiast jest mnóstwo klubów, organizacji i sekcji oraz dzieciaków i sportowców, którzy chcieliby się wspiąć na szczyt i przebić przez rywalizację krajową, a później i europejską oraz światową, żeby zostać zawodowym sportowcem. To zależy oczywiście od dyscypliny, ale mówiąc o sportach olimpijskich, tu trzeba zdobywać medale na Mistrzostwach Europy i Świata. W sportach takich jak piłka nożna czy siatkówka, nie trzeba być międzynarodową gwiazdą, aby zostać zawodowym sportowcem i otrzymywać wynagrodzenie za to, że się gra w klubie, nie w pierwszej lidze, ale także w drugiej i trzeciej. Wszystko jest uzależnione od dyscypliny sportu. Natomiast ja oceniam, sport ze swojej perspektywy i z perspektywy osób, które gdzieś tam mają kontakt podobny jak ja i stwierdzam, że łatwo na pewno nie jest.

G&R: Jaka byłaby Twoja rada dla młodych ludzi, na przykład dla 10-latka, który jest wpatrzony w Ciebie, jaka jest według recepta na sukces?

M.K: Przede wszystkim, powinien się zastanowić i poczuć, co mu się podoba najbardziej, w czym czuje się dobrze. Nie może robić nic na siłę nawet, jeżeli go ktoś namawia – rodzice, abo ktoś dookoła. Radzę, aby najpierw posłuchał swojego głosu serca i pomyślał: „Ok, jeśli pływam na kajaku, robię to, ponieważ mi się to podoba, a nie komuś innemu”. Kolejna rzecz jest taka, aby od razu sobie postanowić, że: jeśli chcę osiągnąć sukces, to muszę się temu oddać na 1000 procent. Dzisiaj, jak ktoś się oddaje tylko na 100 procent, to jest za mało. Może mieć talent, ale to nie wszystko. Podkreślam to zawsze – trening czyni mistrza. Do sukcesu dochodzi się poprzez ciężką pracę i trzeba ją wykonać, by go osiągnąć. Ci, którzy chcieliby się zająć sportem muszą w ten sposób podejść do swojej dyscypliny. Inną ważną rzeczą jest, to by nigdy nie zatrzymali się w miejscu, tylko cały czas powiększali swoja wiedzę i uczyli się czegoś nowego, aby szli do przodu i do przodu, dzięki temu, z całą pewnością, mają dużą szansę, aby osiągnąć sukces.

G&R: Jesteś jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w polskim sporcie. Osiągnąłeś to, o czym wielu może marzyć. Co Ty natomiast uważasz za swój największy sukces?

M.K: Tym, co doceniam najbardziej jest fakt, że przez wiele lat utrzymuje się na najwyższym poziomie sportowym. Niewielu jest takich sportowców, którzy osiągnęli sukces w trudnych dyscyplinach i potrafili go powtórzyć i to przez wiele lat. Już w 1994 roku osiągnąłem pierwsze zwycięstwa na arenie międzynarodowej – było to 16 lat temu. 14 lat temu natomiast zdobyłem złoty medal olimpijski. Do tej pory byłem już 4 razy na Igrzyskach i zawsze kończyłem je w czubie. Mam już dwa medale – na różnych klasach, na różnych łódkach, zdobyłem Mistrzostwo Świata w 1998 roku i w 2008 roku, czyli po 10 latach.To jest moim zdaniem istotne i cenne. Jeśli chodzi natomiast o sam sukces sportowy to dla mnie jest to Mistrzostwo Świata w 2008 roku. To zwycięstwo cenię najbardziej, chyba nawet wyżej niż złoty medal olimpisjki. Wówczas było trudniej, na trudniejszej łódce, na klasie Star a nie na Finn. Po drugie, miło było z Dominikiem (Życkim – przyp. redakcja), co dodatkowo wzmacnia ten sukces. Na Igrzyskach Olimpijskich startowało 26 zawodników, oczywiście jest to impreza bardzo ważna, prestiżowa, ale natomiast na Mistrzostwach Świata w Miami startowało 116 zespołów, naprawdę bardzo dobrzy, rewelacyjni zawodnicy. To były regaty! I wygrać z wszystkimi – to jest sukces.

G&R: Co byś uznał natomiast za swój punkt zwrotny w karierze? Czy to był ten pierwszy medal olimpijski?

M.K.: Myślę, że tak. Po olimpiadzie w Atlancie mój świat się obrócił o 180 stopni. Pojawiło się tyle różnych możliwości. Tempo moich działań było bardzo intensywne, prułem do przodu, tyle ciekawych rzeczy się wydarzyło. Pojawiły się przede mną nowe możliwości, także sportowe. Dlatego myślę, że tym okresem zwrotnym był 1996 rok.

 

G&R.: Co się zmieniło od tego czasu, czym się różni Mateusz Kusznierewicz z 1996 roku od Mateusza Kusznierewicza w 2010?

M.K.: Hmm, 14 lat minęło. Zauważyłem, że człowiek się zmienia. Miałem 21 lat, jak zdobyłem ten medal. Wówczas miałem dużo mniejsze doświadczenie i w sporcie i w życiu. Przyjmowałem wszystko za dobrą monetę, byłem bardzo ufny w stosunku do ludzi. Tak naprawdę robiłem wszystko, cokolwiek się nadarzyło. Teraz myślę, jeśli mogę tak powiedzieć, wydoroślałem, stałem się człowiekiem, który ma o wiele więcej doświadczenia i potrafi to wykorzystać w fajny sposób. Teraz, czuje się o wiele lepiej niż kiedyś i myślę, że mam na swoim koncie o wiele więcej pozytywnych doświadczeń w porównaniu do tego, co było kiedyś.

G&R: Jaki jest w takim razie Twój dalszy plan?

M.K.: Ciężko powiedzieć. Sytuacja wygląda tak, że razem z Dominikiem postanowiliśmy, że będziemy walczyć o medal na olimpiadzie w Londynie, czyli za dwa lata w sierpniu. Będą to moje piąte Igrzyska i myślę, że na tym dzisiaj trzeba się zatrzymać i skupić. Będziemy musieli do tego czasu dużo startować, wygrywać. Londyn jak na razie jest celem. Jak dalej będzie z moją kariera sportową, zobaczymy. W żeglarstwie dobre jest to, że nie ma limitu wiekowego i zawodnicy po 40., i po 50.roku życia nadal osiągają sukcesy, więc jest jeszcze sporo czasu. Ale czy dalej będę żeglował, to zobaczymy.

G&R.: Żeglarstwo nie jest tanim sportem i na pewno konieczni są tutaj sponsorzy. Czy pozyskanie sponsorów nastręcza wielu problemów?

M.K.: Zdecydowanie tak. To wymaga dużo pracy i specjalnego podejścia. Uważam, że w tej branży osiągnąłem sporo – mogę się pochwalić 18 kontraktami z różnymi firmami, z którymi współpracowałem na przełomie tych 14 lat. Były to czasem bardzo duże firmy i ciekawe projekty. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że temat jest skomplikowany. W Polsce nie ma wielu specjalistów, którzy mogą w tym pomóc, a jeśli już się czymś zajmują, to tymi najbardziej dochodowymi dyscyplinami sportu, jak siatkówka czy piłka nożna, koszykówka. Wiele zależy też od koniunktury w naszym kraju. Budżety przez kryzys są trochę mniejsze i nie jest łatwo zdobyć budżet sponsoringowy na poziomie, na jakim byśmy chcieli. Ja potrzebuję na sezon ponad milion złotych, a dzisiaj firmy, nawet wykorzystując mój wizerunek przy różnego rodzaju działaniach, nie są w stanie tyle zapłacić. Więc muszę w odpowiedni sposób to wszystko poukładać. Powiem tak, mniej więcej 50 procent czasu, jaki poświęcam na żeglowanie, poświęcam na pracę zawodową, związana z biznesem wokół żeglarstwa.

G&R: Dlaczego zaangażowałeś się w marketing sportowy?

M.K.: Ja to lubię, nie zajmuję się tylko samym uprawieniem sportu, ale też różnymi biznesami z nim związanymi i muszę te aspekty mieć dobrze zorganizowane i przygotowane. Z tego żyję, zbieram pieniądze na zakup nowych łódek, jazdy, płacę trenerom, itd. Jakbym tego nie robił i poruszał się jak błędna owca, nic by z tego nie wyszło. Miałem dobry start, wtedy, kiedy potrzebowałem miałem sukcesy. Pierwsze 4 kontrakty sponsorskie, jakie podpisałem, zostały zainicjowane przez firmy, one same się do mnie zgłosiły. Zauważyłem, że bardzo istotne jest, aby najpierw, albo równolegle, zainwestować w siebie i w zespół wokół siebie. W tej chwili mam dwie osoby na stałe zatrudnione w biurze, które pracują przy projektach i to wszystko się nakręca. Wpierw trzeba zainwestować i wydać, żeby później był efekt i to się zwróciło. Oczywiście ryzyko jest, musi to być poparte sukcesami sportowymi. Jestem przedstawicielem dyscypliny sportu, która nie jest tak popularna. Teraz przede mną jest ważny moment, bo do igrzysk będę poszukiwał sponsora strategicznego, głównego i nad tym będę pracował. Osobiście bardzo pracuję na swój wizerunek. Chcę być dobrym, godnym, wartościowym, poważnym partnerem dla firmy, z którą będę współpracować. Z tego co wiem, sponsorzy to doceniają – to też jest jakaś praca. To wszystko jest przemyślane, nie spada jak gwiazdka z nieba.

G&R: Czy nie jest tak, że sportowiec XXI wieku wygląda właśnie w taki sposób, iż nie wystarczą tylko sukcesy sportowe, ale też działania marketingowe?

M.K.: Myślę, że tak powinno być. Sport to nie tylko wykonywanie ćwiczeń i współzawodnictwo, ale cała otoczka wokół tego – medycyna, organizacja, logistyka. Nie mówię tylko o żeglarzach, ale i o skoczkach narciarskich czy piłkarzach. Żeby móc osiągnąć konkretne wyniki trzeba również ogarnąć kilka innych tematów pobocznych i to na wysokim poziomie. Ale z drugiej strony mamy przykłady sportowców, którzy zajmują się tylko sportem i w ogóle ich nie obchodzi to, co dzieje się wokół nich – więc jest to sprawa bardzo indywidualna. Niektórzy więc zatrzymują się na poziomie tylko sportowym i wiedzą, że będą to robić przez wiele lat, a później… w sumie nie wiem, nie potrafię powiedzieć, co wówczas dzieje się dalej. Tymczasem, niektórzy inwestują w siebie, w kontakty z mediami. Na przykład teraz Mariusz Czerkawski, nasz gwiazdor hokejowy, skończył karierę, ale dzięki odpowiednim wcześniejszym działaniom cały czas pojawia się w mediach. Jest to więc nasz – sportowców wybór.

G&R.: Czy media pomagają w karierze czy raczej szkodzą?

M.K.: Myślę, że pomagają, choć oczywiście mogą też zaszkodzić, ale dzięki mediom, kibice są poinformowani o tym, co robimy, o naszych wynikach, pojawiają się emocje, i nie mówię tylko o emocjach pozytywnych, ale także i negatywnych i obojętnych – to wszystko jest tak naprawdę dzięki mediom. Potrafią jednak również popsuć wiele. Tak było, jest i będzie.Trzeba więc odpowiednio się w tym odnaleźć.

G&R: Pytam o to w kontekście ostatnich zdarzeń, podczas których media odegrały znaczącą rolę: afery Tigera Woodsa czy dopingu u polskiej zawodniczki.

M.K.: Oczywiście, że media potrafią nieprzyjemnie wpłynąć na takie sytuacje. Wszystko zależy od tematu, jakiego dana sprawa dotyczy. Osoby, takie jak wspomniany Tiger gdzieś podpadły i, co ciekawe, nie zostało to wyciągnięte przez dziennikarzy sportowych, tylko tych, którzy żyją takimi informacjami. Z biegiem lat, zobaczyłem, na czym to wszystko polega i jakimi rzeczami warto się przejmować, a jakie najlepiej zostawić własnemu biegowi, bo i tak szybko ulegną zapomnieniu. To jest dosyć istotne szczególnie dla młodych sportowców, jeżeli coś takiego się wydarzy trzeba odpowiednio to przyjąć – wiadomo, że w takim wypadku pojawiają się emocje, trzeba jednak skupić się na tym, co najważniejsze.

G&R: Czym jest dla Ciebie sport?

M.K.: Można powiedzieć pasją i życiem, choć brzmi to dosyć prozaicznie. Inaczej mówiąc przykrywką. Ja się w to wkręciłem, odnalazłem się w tym, jest to mój sposób na życie. Zauważyłem, że nie potrafię funkcjonować w zamkniętej przestrzeni i jak mam spędzić w biurze więcej niż 4 godziny, co czasami się zdarza, to dostaję szału i prawie chodzę po ścianach. Oczywiście, że przesadzam w pewien sposób, bo pewne rzeczy trzeba zrobić w biurze, ale prawda jest taka, że sport to moja praca i główne zajęcie. Jestem osobą, która lubi się ruszać, mówię nie tylko o żeglarstwie, ale w ogóle o sporcie. Fajnie, jak mogę połączyć przyjemne z pożytecznym. Lubię dostac w kość, lubię na przykład spłynąć z wody po takim ciężkim dniu, kiedy wszystko mnie boli i na twarzy czuję nadal mocne fale, które waliły o łódkę, włosy potargane przez wiatr. To jest to, wówczas czuję, że żyje. Oczywiście, jest kilka innych momentów, kiedy czuję, że żyję.

G&R:. A gdzie w tym wszystkim jest golf?

M.K.: Mam wiele zainteresowań i rzeczy, które lubię robić. Wśród nich jest parę dyscyplin sportu i tu jest miejsce na golf. Pierwszy raz trzymałem kij golfowy w 1993 roku, podczas regat w Irlandii, Spodobało mi się, zacząłem grać, ale mało niestety trenuję. To, co najbardziej lubię to atmosfera. Zazwyczaj umawiam się, żeby pograć ze znajomymi. We Wrocławiu jet tak, że kiedy przyjeżdżam czasami cały dzień poświęcam na golfa. Spotykam się ze znajomymi, pójdziemy pogadać, na spacer i pograć. Jest ciekawie, wesoło i przyjemnie, a do tego dochodzi rywalizacja sportowa. Później, wybieramy się na obiad do domku klubowego – to jest taka odskocznia, wówczas dla mnie jest to dzień, który mam dla siebie. Po drugie, jest to dyscyplina, w której wiem, że nie osiągnę już sukcesów, ale cały czas jest to dla mnie wyzwanie, bo można poprawiać swoje umiejętności. Startuje w zawodach, turniejach i bardzo często nie za dobrze mi idzie, ale parę razy udało mi się wygrać, co daje satysfakcję i radość. A jak przegrywam, to mam motywację by potrenować. Traktuję to jak rekreację i możliwość spędzenia czasu ze znajomymi i fajnymi ludźmi.

G&R: A jak często grasz?

M.K: Niestety za mało. Gram w 5-8 turniejach w roku i od czasu do czasu mam czas, żeby pograć w tygodniu, ale zdecydowanie za mało. Najgorsze jest, iż za mało trenuję. Uważam, że w każdym sporcie przydałby się trening, aby być lepszym. Za jego brak oczywiście płacę, bo pilka mi cały czas wpada do wody czy znajduje ją w lesie.

G&R: Czy wśród żeglarzy jest wielu golfistów?

M.K.: Bardzo wielu. W sumie każdy Kanadyjczyk, Nowozelandczyk, Brytol gra. To się bardzo dobrze składa, bo jak mamy dzień, gdy nie ma wiatru, więc i nie ma wyścigu, szybko znajdujemy najbliższe pole, wypożyczamy sprzęt i gramy. Golf to taka dyscyplina sportu, w której idzie się w np. 4 osoby czy we dwie czy samemu, przez te 4 godziny można spokojnie pogadać i poznać drugiego człowieka. To jest to bardzo towarzyski sport.

G&R.: Czy golf ma coś wspólnego z żeglarstwem?

M.K.: Sporo. Obie dyscypliny są bardzo techniczne W obydwu jest wiele rzeczy, nad którymi trzeba się zastanowić, obrać strategię, zanim się coś zrobi. Podoba mi się to, bo lubię przebywać na świeżym powietrzu. Dla mnie w golfie najprzyjemniejszą rzeczą jest to, że, choć nie powinienem tego mówić, rano, kiedy jeszcze nikogo nie ma wychodzę boso na driving range i chodzę po trawie. Nie gram oczywiście całego pola, ale potrafię tak przejść kilka dołków. Oczywiście wiem, że nie powinno się tego robić, ale lubię od czasu do czasu taki „spacer” i właśnie na takie kwestie zwracam uwagę w golfie. Czysta przyjemność.

„Golf&Roll” nr 1/2010

fot. Golf&Roll/strzalynafairwayu.pl

Brak komentarzy (0)

Napisz komentarz

© 2023 Magazyn golfowy GOLF&ROLL, wydawca: G24 Group Sp. z o.o