Now Reading
Gram, żeby wygrać

Gram, żeby wygrać

Ikona polskiej piłki nożnej, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, biznesmen, a także golfista z handicapem, który byłby z pewnością mniejszy, gdyby jego właściciel miał więcej czasu na grę. Zbigniew Boniek przyznaje, że sport ten relaksuje go, jak żaden inny. W golfa gra jego żona, syn i wnuki a w Rzymie, w którym mieszka od 30 lat, w promieniu 30 km ma aż 17 pól golfowych. Sportowa żyłka nie pozwoliła mu nie spróbować. Legendarny Zibi o golfie i piłce specjalnie dla „Golf&Roll”.

 

Wyciągnąć na golfa legendarnego Bońka i to zaledwie 2 dni przed meczem ostatniej szansy pomiędzy reprezentacją Polski a Ukrainą okazało się rzeczą wcale nie tak trudną, jak mogłoby się wydawać. Fakt, pierwsze podchody, nieudane z powodu złej pogody i strajków związków zawodowych w stolicy, miały miejsce już wcześniej, ale Zibi jak już obiecał wywiad, to z obietnicy honorowo się nie wycofał. Szczęśliwie, dla naszego spotkania, tego dnia nad Warszawą rozgościła się na kilka dni przepiękna złota polska jesień, co zdecydowanie ułatwiło „negocjacje” i doprowadziło sprawę do szczęśliwego finiszu. I mimo że Zibi jak już idzie na golfa, to zazwyczaj w towarzystwie dobrych znajomych, to tym razem nie zdołał „złapać” ani Tomasza Iwana ani Mariusza Czerkawskiego i na rundę specjalnie dla nas wyskoczył sam. Do Rajszewa, nie na Lisią Polanę, gdzie najchętniej gra.

Golf&Roll: Tu w Polsce jest Pan kojarzy głównie z piłką nożną. Tymczasem niewielu wie, że jest Pan także zapalonym golfistą. Skąd ten golf? Jak pojawił się w Pana życiu?

Zbigniew Boniek: W golfa gram już od dobrych 6-7 lat. Zacząłem we Włoszech, w tym samym czasie, kiedy w golfa zaczynał grać mój syn. Kilka razy go zaprowadziłem na tego golfa, patrzyłem, jak uderza piłkę i postanowiłem, że sam spróbuję. Szybko się okazało, że to wcale nie było takie proste, jak się mi na początku wydawało. Jednak widziałem, jak ludzie w moim wieku uderzają tę piłkę uderzają i im wychodzi, trochę się zaciąłem i wciąż próbowałem. To jest tak, że po pierwszym razie, jak człowiek uderzy drive’a i piłka leci na te 180-200 m,  jest z tego ogromna przyjemność i to strasznie wciąga. Ze mną było podobnie, dałem się pochłonąć z – jak to można powiedzieć – umiarkowaną agresją sportową, bo czasu, niestety, za dużo na to nie mam. Muszę jednak powiedzieć, że golf jest jedyną grą, która mnie relaksuje w sposób niebywały. To raz. A poza tym, jest to sport szalenie trudny, jeden z najtrudniejszych, jakie znam. Ludziom, którzy nigdy nie próbowali, wydaje się, że to jest przyjemny spacer, natomiast ci co grają zawodowo, wiedzą, że przejść pole golfowe 4 dni z rzędu, zachowując przez cały czas wysoki poziom koncentracji, jest to wysiłek wręcz niewiarygodny. Kiedy zdarza mi się grać 2 dni z rzędu, potem strasznie bolą mnie nogi i czuję się zmęczony. W tenisie przegrywając 6-0, można jeszcze wygrać cały mecz. W golfie jak się zrobi triple bogeya, potem się już tylko chodzi i człowiek jest zły na samego siebie.

G&R: Golf jest dla Pana odskocznią od tego, co się dzieje w życiu zawodowym?

Z. B.: Oczywiście. Ogólnie sport jest dla mnie taką formą odreagowania. Ja lubię pograć sobie zarówno w golfa, w tenisa, jak i ze znajomymi zagrać w piłkę w pięciu na pięciu. To jest mi szalenie potrzebne. Poza tym w golfie cenię to, że danego dnia wygra ten, kto jest w danym momencie najlepszy. Tu nie ma sędziego, nie ma przeciwnika, tu nie można oszukać nikogo poza samym sobą. I nawet kiedy komuś na niskim poziomie z kieszeni wypadają piłki, to do niczego nie prowadzi. W poważnej grze, w danym dniu wygra ten, kto jest najlepszy danego dnia, na danym polu.

G&R: W golfa zaczynał Pan grać we Włoszech. Jak z Pana punktu widzenia, wygląda rozwój tego sportu tam, a jak w Polsce? Włochy też nie są jak na razie golfową potęgą…

Z. B.: Z takim stwierdzeniem do końca bym się nie zgodził. Mimo że Włochy są krajem stosunkowo świeżym jeśli chodzi o golfa wyczynowego, to już mogą pochwalić się dwoma braćmi Molinari, czy chociażby Matteo Manassero, który jest jednym z największych światowych talentów. To, co rzuca się od razu w oczy, obserwując sytuację golfa tam, to na pewno jest ogromna presja na rozwój młodzieży. Poza tym ja, mieszkając w Rzymie, mam w okolicy 17 pól golfowych, na których mogę grać przez cały rok. Ponad 99 proc. tych pól jest otwartych na okrągło, z wyjątkiem może 2-3 dni, gdy przez przypadek we Włoszech spadnie śnieg i jest przymrozek. Tam jest duże parcie na ten sport, przede wszystkim właśnie na młodzież.

 

G&R: W Polsce panuje przekonanie, że golfowy talent, któremu udałoby się zaistnieć na świecie, pomógł by spopularyzować ten sport wśród Polaków. Zgadza się Pan z tym?

Z. B.: Myślę, że problem w popularyzacji tego sportu polega na tym, że jest on po pierwsze dyscypliną bardzo trudną i pracochłonną. Golf dla dzieciaków nie jest rzeczą łatwą, dla których bardziej atrakcyjne są dyscypliny, gdzie mogą się porządnie zmęczyć, wypocić. I chyba dlatego nie ma w młodzieży takiej chęci do uprawiania tego typu sportu. Co tu dużo mówić, golf jest też sportem który troszeczkę kosztuje. Żeby wykształcić dzieciaka na dobrego golfistę, trzeba w to sporo zainwestować. Prywatne lekcje, gra, sprzęt – to wszystko kosztuje. Poza tym u nas w Polsce nie ma jeszcze systemu, który by w tym wszystkim pomagał. Dla przykładu we Włoszech dzieci mają tabele, system premiowania. Mam wnuka, który ma 9 lat i hcp 12 i mimo że z racji wieku należy do tej niższej klasy, to był już na Mistrzostwach Włoch, chociaż są one od lat 12. A to dlatego, że jest w pierwszej 70-stce we Włoszech. Wnuk ma także tzw. kartę federacji i jak chce iść grać na pole, to za to nie płaci. Czyli za każdym razem dla rodziców jest to oszczędność 30-40 euro, czyli spore odciążenie. W Polsce myślę to tylko kwestia czasu, zanim też dorobimy się podobnego systemu, bo dyscyplina jest u nas wciąż młoda.

G&R: No właśnie, patrząc na to, co dzieje się w wielu dyscyplinach, nowego systemu potrzebuje cały sport w Polsce. Chyba także piłka nożna, bo ostatnio nie możemy doczekać się i tu większych sukcesów..

Z. B.: Myślę, że brakuje nam trochę profesjonalizmu i pieniędzy, bo my z tą piłką nie jesteśmy aż tak daleko. Gdybyśmy mieli trochę więcej środków, nie kupowalibyśmy siódmego gatunku ubrań, tylko drugi czy pierwszy. Mamy też ten nasz polski charakter i chcielibyśmy od razu wygrywać. Kiedy pojawia się ktoś nowy, od razu oczekuje się od niego cudów. A tu trzeba pracy, 3-4 lat i często te nowe osoby, które przychodzą, tego nie wytrzymują. U nas największą sztuką jest też kupić dobrego piłkarza. My nie kupujemy piłkarzy dobrych, mocnych, jak robią to taki Milan, Juventus, czy inne duże kluby. Kiedy oni kupują młodego piłkarza brazylijskiego, to ryzyko, że popełnią błąd, jest żadne. Bo płacą 5-6 mln euro, ale za takiego, który stamtąd skąd pochodzi jest już najlepszy w swojej kategorii wieku. My natomiast kiedy idziemy kupić piłkarzy, to takich, o których nikt nie wie. Ciężko jest wybrać na tym rynku piłkarza a szkolić w Polsce za bardzo nie chcemy, bo jak już szkolimy, to wydaje nam się, że jest to stracony czas i że nam zaraz tych młodych 17- czy 18-letnich chłopaków pokradną. A to są słuszne obawy, bo w Unii Europejskiej każdy może pracować, gdzie mu się podoba. Brakuje w tym przede wszystkim państwa, nie mamy chociażby porządnej ustawy o sporcie masowym, która w obecnym kształcie, jest po prostu śmieszna. Bo co produkuje klub piłkarski? Emocje. Przecież nic innego. Im więcej się wygrywa, tym więcej musi się wydawać, dokupować coraz lepszych piłkarzy, bo oczekiwania ludzi są także coraz większe. W zamian ma się taki sam reżim podatkowy jak wszystkie inne firmy, które są nastawione na zysk. Do biletów jest naliczany podatek VAT. A przecież można byłoby pomóc trochę temu sportowi. Bo my nie jesteśmy daleko od wielkiej piłki. Mamy stadiony, infrastrukturę. Ale ilu u nas bogatych ludzi chce być właścicielem klubu piłkarskiego? Nikt. A dlaczego? Bo nie jesteś szanowany, bo cię zaraz obrażą, wyzwą. Nie masz dodatkowej ulgi. To, że nie mamy sukcesów sportowych jest takim pretekstem do takiej totalnej krytyki, a ta krytyka powoduje totalny marazm. A przecież u nas tak źle to nie wygląda. Z mojego punktu widzenia chorzy są też dziennikarze piłkarscy. My jako Polacy mamy paskudny charakter, lubimy wymyślać. To dziennikarstwo jest u nas młode, starzy gdzieś tam polegli, a młodzi są agresywni, wydaje im się, że wszystko wiedzą, lubią atakować. Mi to akurat nie przeszkadza, bo się tym nie przejmuję, ale generalnie ludzi to hamuje. Musimy dorosnąć. Jesteśmy tacy sami jak na Zachodzie kluby były 10-15 lat temu. Tam wtedy też odpalali race, ale potem doszli do wniosku, że to bez sensu, bo przecież nic nie widać. Mamy problemy, które sami sobie stwarzamy.

G&R: Piłka na tle innych dyscyplin sportów i tak jest na uprzywilejowanej pozycji…

Z. B.: No tak. W narciarstwie mamy naszą Justynę Kowalczyk, która ściga się sama z całymi zastępami Norweżek z Bjorgen na czele. Kiedy tamtej coś się stanie, jest setka, która w każdej chwili może ją zastąpić. I jak ktoś zapyta, czy te sukcesy Justyna są wynikiem działania jakiegoś systemu, to powiem, że jest ona wybrykiem natury. Tylko swoją zadziornością, siłą woli coś osiągnęła.

G&R: Na czym polegał zatem fenomen sukcesów drużyny, która razem z Panem zdobywała 3. miejsce podczas mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 r.?

Z. B.: To jest bardzo proste. My mamy taką samą młodzież jak jest na Zachodzie. Ma ona takie same predyspozycje, taki sam talent. Myśmy wtedy nie odpuszczali, bo nie mieliśmy w stosunku do nich żadnego dystansu do odrobienia. Całe dnie kopaliśmy piłkę na boiskach, na podwórkach. Teraz młodzież woli siedzieć przed komputerem, a jak nawet ktoś trenuje, to na treningi mama, tata odwozi go samochodem. My żyliśmy tą piłką.

G&R: Wnuk, syn – to nie piłka nożna, ale golf jest jednak u Pana sportem rodzinnym…

Z. B.: Syn pracuje w Anglii i ma handicap 2,2. Zaczynał jak miał 14 lat, doszedł nawet do hcp 1,4, ale potem postawił na naukę i teraz gra tylko na weekendy. Cieszę się, że w golfa gra też moja żona i jak jedziemy na wakacje, to w okolicy musi być jakieś pole. W mojej rodzinie wszyscy dorastali ze sportem. Jest to najlepszy sposób na wychowanie dzieci. Mnie ojciec nigdy nie namawiał do gry w piłkę, mimo że sam grał na poziomie Ekstraklasy. Bardzo rzadko się zdarza, że dyscyplina sportu wybrana przez rodziców, jest przez dzieciak kontynuowana. Młodym trzeba dać jak najwięcej impulsów, a potem pozwolić im wybrać to, co sami chcą robić.

G&R: w Polsce Tomasz Iwan, Jerzy Dudek, Pan, na świecie chociażby Pan dobry znajomy Michel Platini. Coraz więcej piłkarzy gra w golfa. Czy to przypadek?

Z. B.: To prawda. W samych Włoszech gra bardzo dużo piłkarzy. Te dyscypliny dobrze się uzupełniają. Ten, kto gra w piłkę i jednocześnie w golfa, ma tylko z tego tylko same  korzyści. Golf uczy spokoju, koncentracji, refleksji. I dobrze relaksuje.

G&R: Czy traktuje Pan golfa ze sportowym zacięciem. Ściga się Pan z swoim handicapem?

Z. B.: Ścigam to za dużo powiedziane. Dbam po prostu, by był jak najmniejszy i tak sobie postanowiłem, że któregoś dnia będę miał jedną cyfrę. Dzisiaj mam hcp 14 i żeby osiągnąć swój cel, nie zostało mi za dużo czasu. Jak wiadomo, lata lecą i jest z tym coraz więcej problemów. Dla mnie golf to sport. Kiedy słyszę, że ludzie sprowadzają go do zwykłego spaceru, myślę sobie „Spacerować to można sobie po Łazienkach”. Gra się po to, by zrobić jak najlepszy wynik.

G&R: W turniejach golfowych w Polsce pojawia się Pan jednak rzadko…

Z. B.: Bardzo rzadko gram i jest to spowodowane brakiem czasu. Poza tym praktycznie cały czas jestem w Polsce i jak mam 2-3 dni wolnego i do wyboru: brać udział w turnieju golfowym, czy wrócić do Rzymu do rodziny, znajomych, to wybór jest dla mnie prosty. Poza tym jest jeszcze jeden problem.

G&R: Problem?

Z. B.: Jak gram, to chcę wygrać. A tu jest Dudek, Czerkawski. Oni są na tego golfa bardzo napaleni, napędzają się nawzajem. Ja muszę zaczekać, jak będą mieli więcej lat. Zostawiam im jak na razie trochę pola. Niech się wymęczą. Poczekam, co zrobią, a wtedy się ujawnię.

 

Zbigniew Boniek

Jego nazwisko to marka sama sobie. Zdobywca 24 goli w reprezentacji Polski, z którą rozegrał 80 spotkań w latach 1976-1988. Razem z drużyną Antoniego Piechniczka zdobył 3. miejsce na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii w 1982 r. Występował w sumie w trzech finałowych turniejach mistrzostw świata – oprócz Hiszpanii także w Argentynie w 1978 i Meksyku w 1986 r.  Jedyny Polak w zestawieniu stu najlepszych piłkarzy w historii światowej piłki nożnej według FIFA. Murzyn, Rudy, Książę Nocy, czy w końcu Zibi – ten przydomek nadali mu koledzy z włoskiego Juventusu Turyn, w którym zaczął grać w 1982 r., zaraz po tym, jak pożegnał się z drużyną Widzew Łódź. W Juventusie był jednym z filarów drużyny, obok Michela Platiniego czy Paolo Rossim. Do dziś z Platinim lubi wyskoczyć sobie na golfa i jak przyznaje – teraz to na tym polu toczy się miedzy nimi ostra, sportowa rywalizacja. Podczas Euro2012 w Polsce nie mogli odpuścić sobie okazji i zagrali wspólnie towarzyską rundę w podwarszawskim Rajszewie. Dziś Boniek to charyzmatyczny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, „łebski” biznesmen, a prywatnie mąż i ojciec 3 dzieci – ma syna i dwie córki. Jego rodzina mieszka na stałe we Włoszech w Rzymie, gdzie Zibi wpada tak często, jak tylko pozwala mu na to napięty grafik prezesa PZPN-u. Zibi to także dumny dziadek i najwierniejszym kibic swoich wnuków w turniejach golfowych – 7-letniej Giulii i 9-letniego Matteo, o czym chętnie chwali się na Twitterze.

Inną pasją Rudego, są konie. Hoduje je od 30 lat i dziś może pochwalić się małą scuderrią, składająca się z 5-6 koni. „Hoduję kłusaki, czyli konie wykorzystywane głównie w  wyścigach specjalnych dwukołowych wózków zwanych sulkami”, mówi. Jego konie startują z zawodach, a on sam ma specjalna licencję uprawniającą go do powożenia. I czasami w amatorskich wyścigach z niej korzysta.

 

Brak komentarzy (0)

Napisz komentarz

© 2023 Magazyn golfowy GOLF&ROLL, wydawca: G24 Group Sp. z o.o